I.
OPIS MEGO
ŻYCIA.
Przedewszystkiem tu o tem
nadmienić należy,
Iż z dziada i pradziada pochodzę z siermieży.
Urodziłem się w
Mokrem-Lipiu piętnastego
Lipca tysiąc osiemset
osiemdziesiątego
Drugiego roku. Żyje
sobie przy rodzicach
Dostała sześć morgów, przypada na nas
czworga
Rodzeństwa oprócz lasu
po półtora morga.
Lata chłopięce w letniej i
jesiennej porze
Spędzałem za „pasianką”
na polu i w
borze
Samotne kawalerskie życie
opuściłem
W dwudziestym roku
życia, a zaslubiłem
Sobie wybraną przes
się panne Katarzynę
Jasińską z Radecznicy - uczciwą
dziewczynę
Lecz niestety nie długom cieszył się tem kwiatkiem
Nie łamała się drugi
raz ze mną opłatkiem…
Bo zaledwie rok minął i
dziewięć mięsięcy
Nagle spada grom
z nieba - wpada
śmierć co prędzej,
Ścina ją w
kwiecie wieku i powala
w grobie
Zostawiając mię w
wielkim smutku i żałobie[2]
Jeszcze po jednej
stracie łez z
ócz nie otarłem,
A oto bezlitosna
smierć - ta straszna siła -
Znów, mnie nieszczęśliwego
we łzach zatopiła,
Nikt zapewne prócz
sierot: jak młody tak stary
Nie wychlił w
swem życiu większej
smutku czary,
Jaką ja już,
niestety, w gorzkich
łzach potoku
Wychyliłem w dwudziestym drugim
życia roku
Prawda, iż od kłopotów nikt z nas nie jest wolny,
Bo smucić się
potrafi nawet ptaszek
polny,
Kiedy jakiś drapieżnik w jego gniazdo
wpada,
Straszając go i małe piskle mu wykrada,
Ale takie, jakiem ja miał smutki, kłopoty,
Znają tylko poeci i biedne sieroty,
Długo ze łzami w oczach korny cichy, głos skargi
Wyrywał się z mych piersi i drgały mi wargi,
Aż dopiero za siedem lat
po śmierci żony,
Zostałem trochę od tych
smutków uwolniony,
I pragnąłem zaślubić sę jedną
dziewoję,
W której poznałem
przyszłą towarzyszkę swoję,
Lecz niestety, napróżnom myślał o niej
długo,
Napróżno ubiegałem się
zostać jej sługą.
Jej sługą, kochankiem, panem, mężem - wszystkiem,
Albowiem wzgardziła mną
biednym jak… listkiem,
To też słusznie powiedział wspóczesny
poeta[4]
Że dziś tylko
na świecie góruje
moneta,
Zaś rozumność, uczciwość,
szlachetne serce
Są wśród nas jak… u pogan
- w
wielkiej poniewierce:
„Dziś kto
tylko
brzęknie trzosem,
Czy
jest mężem czy
młokosem,
Byle
znaczne miał urzędy
To
kobiece zyska względy,
I
sympatję zyska szczerą.
A
co miłośc - ta dopiero
Ze
ślubnego ma kobierca
W połączone wstąpić serca.
Dzisiaj
łatwo brzęk monety
Zjedna
miłość - wzgląd kobiety”.
Do nauk
od najmłodszych dziecinnych lat miałem
Wielkie chęci i
tak je
szczerze ukochałem,
Że żadne złe przeszkody, jakie
mi stawały
Na tej drodze zachwiać mnie
nigdy nie zdołały.
Wprawdzie, że elementarz
matka mi kupiła
I na nim
mię A , B, C, nie źle nauczyła,
Ale jakem rozpoczął naukę
pisania
I pragnąłem jak
nieba książek do
czytania,
To nie tylko, że
na to
grosza mi skąpiła,
Ale nieraz mię
jeszcze rózgą uderzyła.
Ojciec zaś choć na książce
litery nie umie
I pożytku z
nauki także nie
rozumie,
Jednak takich słów
przykrych odeń nie
słyszałem,
Jakie nieraz z
ust matki usłyszeć
musiałem,
Nieraz i od
sąsiadów byłem wyśmiewany,
Zamiast słowa zachęty
słyszałem nagany:
- „Ślęcz, ślęcz!... głupcze… całemi
prawie godzinami
Nad książką - będziesz jadł
chleb, podzielisz się
z nami,
- My, jak i
nasi ojcowie nie
znamy sztuki
Czytania i pisania - ni żadnej
nauki,
A przecie nie
źle nam się
powodzi, a tobie
Zachciewa się oświaty! O, nie
wybij sobie
Tego wszystkiego z
głowy, niebierz się
do pracy,
To będziesz gospodarzem, każdy
to zobaczy”…
Lecz ja nie
patrzałem na te
ciemne istoty
I na ich nierozumne takie
śmieszne ploty
Ale wspierany łaską
Wszechmocnego Boga
Kroczyłem dalej naprzód
przez ciernia i
głoga
Oczywiście, że owe
ostre ciernia, głogi,
Nie zraniły mi
nigdy ni ręki, ni nogi,
Lecz, jak one
głęboko w piersi
się wżerały
I jak nieraz
me młode serce
zakrwawiały
To żadne najostrzejsze podobne
szykany
Nie uczyniłyby mi
większej w sercu
rany.
Tak! Niedość żem do
wiedzy zamkinięte miał wrota
I byłem opuszczony
jakgdyby sierota
Ale nieraz mnie jeszcze
wyśmiano, złajano,
Jakby mnie na
jakim złym czynie
złapano.
Nie pisze to
dlatego, by z
rodziców szydzić
I razem z sąsiadami
przed światem ich
wstydzić
Nie! Wszak ietylko
oni sami temu
winni
Że są tak
nie rozumni i
tacy dziecinni
Jakich jeszcze niestety
dużo jest na świecie
Bo i pankowie, troche winni
temu przecie,
Jako ludzie uczeni, iż się
zaniedbują
W swych wielkich obowiązkach i
mało pracują
Nad uświadomieniem nas
- ludu wieśniaczego
Dotąd pod każdym
względem upośledzonego.
Gdyby mości panowie
karty porzucili
I swoje obowiązki
sumienie pełnili,
Toby nasi rodzice
nie byli takiemi
Jakiemi oni
dzisiaj są -
nieuczonemi.
Prawda, że i panowie nie wszyscy jednacy
Bo przecież są rozmaici: i tacy… i tacy,
Ale tych, którzy biedny, wiejski lud kochają
I różnemi sposoby
go uświadamiają,
Jest bardzo mała
garstka. Lecz już
dosyć o tem,
Albowiem w
twarde serca, chćby
walić młotem,
To one jakby
głazy - nic się
nie poruszą!
Wszak nie od
dziś pisarze umysł
sobie suszą
Pisaniem artykułów do
panów - ich - mości,
Wzywających do pracy,
zgody i jedności,
A wszystko nadaremnie - oni wciąż
jak dzieci
Kochają się w
zabawach - czas im próżno leci…
Lecz, jak to
zwykle wszystko kuleje
w początkach,
Zwłaszcza w nieodpowiednich -
krytycznych warunkach
Tak samo i
mnie w nauce
się powodziło:
Z początku bardzo
ciężko i smutno
mi było,
Ale później, gdym
skonczył lat przeszło
szesnaście
I umiałem: sierp,
kosę i cep
ująć w garście,
To wtenczas już
z pisaniem było
mi pół biedy,
Albowiem już niebrałem
więcej do rąk
kredy,
Jaką przedtem w
pisaniu się posługiwałem,
Gdyż wciąż jaknajusilniej o
to się starałem,
Żeby sobie zarobić
czasem kilka złoty
Na atrament i
inne pisarskie przedmioty,
I dzisiaj dzięki
Bogu nieźle
piórem orzę
I do czego
się tylko w robocie
przyłożę -
Wszystko mi jak najlepiej
idzie bez przygany,
W niczem się
nie powstydzę z czem- żem obeznany.
(Nie chwale się , bynajmniej! Wszak nie
po kapocie
Człowieka się poznaje, tylko
po robocie,
Jakiej on się oddaję - kim on
jest w istocie)
Znam też nieźle
na pamieć swego
kraju dzieje
I wiem jakie
on dawniej przechodził koleje;
Jak go podzieliły
losy na trzy
części
Niby harty padlinę
- bez
miecza i pięści.
Wiem też, jak
ten świat stoi,
jak się ziemia
kręci,
Jak tutaj na tem
świecie żyli dawniej
święci
Jak należy pracować
na kawałek chleba,
Aby kiedyś po
śmierci dostać się
do nieba.
Zaś do pracy
społecznej i do
układania
Wierszy, dopierom wtenczas
uczuł powołania,
Kiedy mi się
dwadziścia cztery lat
spełniło
I czytaniem pism,
książek w głowie
rozjaśniło,
To jest blisko
w dwa lata
po śmierci swej żony,
Kiedy to jeszcze
w smutku byłem
pogrążony
I po pracy
fizycznej we chwilach
wytchnienia
Nigdzie znaleźć niemogłem
dla się ukojenia.
Odtąd o ile
tylko czas mi
nato służy
I o ile
mi bardzo sen
oka nie mróży
Zawsze z wielką
ochotą biorę pióro
w rękę
By napisać i
rzucić
w świat jakąś
piosenkę